Na afrykańskich ścieżkach cz. IV

Dalszy ciąg relacji z podróży Naszej Matki Błażei Stefańskiej CSCIJ do naszych siostrzanych wspólnot misyjnych w Afryce,
Rugango, 10 grudzień 2016 roku.

2016_afryka_4_12

W czwartek 1 grudnia 2016 r., wyruszyłyśmy w stronę granicy z Rwandą. Na przejściu granicznym w Kanyaru obowiązkowy postój, z kontrolą dokumentów i załatwianiem formalności samochodowych. Potem przejazd przez strefę graniczną, następna kontrola dokumentów, a potem kontrola bagażu z otwieraniem walizek i ich ogólną prezentacją włącznie. Nie wolno tutaj przewozić ani żywności, ani woreczków foliowych (w trosce o ekologie!), ale jakoś udało się nam ocalić kilka, zapewniając sumiennie, że zabierzemy je do Polski i nie zanieczyścimy kraju, który tak gościnnie nas przyjmuje! Od granicy jeszcze ponad godzina drogi do naszych sióstr w Rugango.

Po ostatniej wojnie wiele miejscowości ma zmienioną nazwę, i nieraz trudno jest się usytuować, ponieważ na mapie nie ma jeszcze tych nazw. Na przykład Butare nie nazywa się już Butare ale „Huye” (Trzeba będzie zmienić w adresie sióstr!) Tutaj w Rwandzie bardzo duży nacisk jest położony na rozwój kraju, co niestety odbywa się w atmosferze nacisków i przemocy. I na przykład był taki nakaz, by pokrywać domy blacha, wyznaczono nawet jakiś termin. Nie wszyscy jednak mieli za co tę blachę kupić. Po upływie terminu przystąpiono zatem do burzenia domów, których właściciele się nie podporządkowali. Można sobie wyobrazić tragedie tych biedaków! Podobnie też jest nakaz, by wszyscy chodzili w butach (mogą być klapki, byle tylko nie boso). Więc kiedy policja spotyka kogoś na bosaka, to bije po nogach i krzyczy. Kiedyś taka bosa, pobita babcia trafiła do naszych sióstr w Rugango błagając o parę klapków. Miała około 80 lat i w życiu nie chodziła w żadnych butach. Próbowała je jakoś założyć z pomocą siostry, utykając doszła do bramki, a wychodząc, zdjęła klapki, włożyła je pod ramie i dalej już szła boso. Ale przynajmniej teraz nikt jej nie zarzuci, że nie ma butów! Wieśniacy nie mają prawa uprawiać tego, co by sami chcieli, ale na wyznaczonych parcelach można uprawiać wyznaczone rośliny. Temu, kto się nie umie podporządkować, po prostu niszczy się uprawę. Prawda jest, że na zewnątrz jest większy porządek niż w Burundi, miasta są trochę bardziej cywilizowane jeżeli chodzi o zabudowania (rzadko się spotyka drewniane budki służące jako sklepiki, od których aż się roi w Burundi), ale często w domach na wioskach bieda jest wielka, a do sióstr codziennie przychodzą ubodzy, którzy proszą o pomoc, bo nie mają z czego żyć.

We wspólnocie są tylko trzy siostry, s. przełożona Norberta, s. Paschalia i s. Marie-Josée, nowicjuszka na formacji. Siostry pracują w zakrystii, w katechumenacie, zajmują się (w miarę możliwości) ubogimi, których naprawdę nie brakuje. Nasz dom w Rugango został założony w 1986 r., więc w tym roku obchodzimy jego trzydziestolecie! Wiele naszych sióstr misjonarek zostawiło tutaj swoje serce, misyjny zapał i oddanie, które zapisały się wdzięcznością w ludzkich sercach, i zaufaniem, że u sióstr zawsze można znaleźć potrzebną pomoc. Codziennie przychodzą tacy potrzebujący, Pan Jezus powiedział przecież : „Biednych zawsze będziecie mieli”. Na pewno do tej posługi potrzebny jest szczególny charyzmat, bo często ci, którzy naprawdę potrzebują sami tutaj nie przyjdą.

Czasem historie nieszczęść są tak niewiarygodne, że wymagają sprawdzenia na miejscu i zdarza się, niestety, że okazują się, delikatnie mówiąc niezupełnie prawdziwe. Ale siostry powoli już zaczynają poznawać i rozeznawać tych, którzy rzeczywiście wymagają natychmiastowej opieki i nie zostawiają ich bez pomocy. I tak na przykład, przy okazji kradzieży cytryn w naszym ogrodzie, został przyłapany pewien 13 letni chłopiec, Gatete. Okazało się, ze kradł, bo był głodny. Nie ma ojca, a mama się nim nie zajmuje, sama ma problem alkoholowy i nie przebywa w odpowiednim towarzystwie. Siostry poszły poznać jego warunki, zaczęły rozmawiać, proponując mu pomoc, jeżeli obieca, że nie będzie już kradł. To dobry chłopiec i chce naprawdę jakoś poradzić sobie w życiu. Zaczął chodzić na katechezę, by przygotować się do chrztu, przychodzi też pomagać siostrom w drobnych pracach, by zarobić uczciwie na jedzenie.

Jest takim trochę adoptowanym dzieckiem misji. Kiedy w parafii pojawiły się następne kradzieże, podejrzenie padło na niego, więc siostra Paschalia poszła z nim do proboszcza, chociaż mały przyrzekał, że to nie on, ale trzeba było iść, bo przecież mama z nim nie pójdzie! I okazało się, że to rzeczywiście nie był on, więc wszyscy odetchnęli z ulgą! Gatete ma wielkie zamiłowanie do samochodów i samolotów, które wytrwale i dosyć wprawnie rysuje na ścianach swego pokoju. Hoduje trzy śliczne króliki, o które dba, a które musi zamykać w obawie przed swoją mamą. Kiedy siostra zapytała go jak rozumie to, że Pan Bóg go kocha, odpowiedział, że jest pewien miłości Boga doświadczając, jak siostry się o niego troszczą i mu pomagają.

Dom położony jest na wzgórzu, skąd rozpościera się przepiękna panorama rozciągnięta na dziesiątki kilometrów, z wieloma warstwami wzgórz i pagórków, z zarysem wulkanów na horyzoncie. Wschody słońca są imponujące, niebo czerwieni się zarazem i złoci, a w dole, pod naszymi stopami zalegają delikatne mgły, strzegąc zazdrośnie uśpionych dolin i zostawiając trochę przestrzeni dla samych wierzchołków gór. To wszystko daje poczucie niezmierzonej przestrzeni i pozwala sercu otwierać się na Boże piękno i na Bożą łaskę.

2016_afryka_4_12

Życie sióstr tutaj, jak i w innych naszych misyjnych domach jest bardzo proste, bez tych ułatwień, do których tak jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Sympatycznym dodatkiem do codzienności są (oprócz palenia w piecu w kuchni, ręcznego prania i zimnego prysznica) bardzo pobożne jaszczurki na ścianach kaplicy (i nie tylko!) a także większego i mniejszego kalibru mrówki, te zaś oprócz kaplicy mają ulubione miejsce w refektarzu, zwłaszcza w czasie wspólnego posiłku. Zdecydowanie mniej sympatyczne są wszędobylskie, natrętne muchy, których nijak nie idzie się pozbyć! Przerwy w dostawie prądu mogą pojawić się o obojętnie jakiej porze i to bez względu na to, czy akurat chciałoby się uprasować habit lub alby z kościoła, to taka praktyczna lekcja „świętej obojętności”! Także połączenia internetowe, zwłaszcza dla obcokrajowców należą do rzadkości, modemy, które świetnie spisywały się w Burundi, tutaj nie dają się podłączyć do naszego komputera, i wiele prób (naprawdę, wiele!) by temu zaradzić, okazało się daremnymi. Tak wiec, ci, którzy czekają na odpowiedź, mają także okazje, by postąpić w świętej obojętności i poczekać, aż wrócimy! Jest jeszcze jedna taka charakterystyka „afrykańska” : bardzo często obrazy, plakaty, czy to, co zdobi ściany jest zawieszone trochę krzywo. I to nie tylko – gdzieś tam – ale dosłownie wszędzie. Kiedy Nasza Matka pytała o to jedna z naszych sióstr tak odpowiedziała, że to normalne, bo przecież Afrykańczycy nie rodzą się z linijką!!!

Miałyśmy okazje odwiedzić misje naszych ojców karmelitów w Gahunga. Można śmiało powiedzieć, że przemierzyłyśmy całą Rwandę z południa na północ. Większość drogi z ograniczeniem prędkości do 40km/godz., z częstotliwością kontroli prędkości (policja) co kilka kilometrów. Mandaty są bardzo drogie, więc wszyscy starają się jak mogą. Podróż w takim tempie zajęła nam 5 godzin, ale trzeba przyznać, że przepiękne krajobrazy były proporcjonalne do długości drogi.

2016_afryka_4_12

Gahunga leży na północy kraju, w pobliżu granicy z Uganda i Kongo, u stóp wulkanów, z których najpotężniejszy nosi wdzięczną nazwę: Muhabura 4127m n.p.m. Pozostałe, to Sabyinion- 3674 m n.p.m. i Gahinga 3474m n.p.m. Ojcowie przybyli tam w 1986 r. i jednocześnie powstała tam parafia. Jest to miejsce szczególnego kultu Pana Jezusa Miłosiernego, a parafia jest pod wezwaniem „Yezu, ndkwizera” – „Jezu, ufam Tobie”. Nie chciałabym się rozpisywać na temat drogi prowadzącej na te misje, bo to tutaj „normalna droga”, ale gdy się nią przejeżdża, to odwaga i fantazja są mile widziane a nawet konieczne, zwłaszcza gdy trzeba pokonać (według nas prowizoryczne i tylko dla niezbyt korpulentnych pieszych) afrykańskie mostki. Przez te ostatnie dwa miesiące uzbierała się nam ich cała kolekcja! We wspólnocie zastałyśmy tylko dwóch ojców: o. przeor Jean François, Rwandyjczyk, o. Bartłomiej (w Gahunga od 18 lat!!) i br. Ezéchiel, diakon, Burundczyk, ojciec Paweł Porwit jest na kursie języka w Kigali, a o. Vianney u rodziny. Najpierw zwiedziłyśmy kościół parafialny i najbliższe okolice, oczywiście zaraz otoczyła nas gromada dzieci, a potem ojciec Bartłomiej zaproponował nam odwiedziny kilku rodzin w sąsiedztwie misji. Można powiedzieć, że dla nas to folklor, ale dla tych ludzi to niestety, codzienne życie.

Następnego dnia wybraliśmy się na wyprawę pod wulkan Muhabura, na dłuższą wspinaczkę, niestety, nie było czasu, poza tym burza wisiała w powietrzu. Ale po drodze także poznaliśmy kilka rodzin. Odwiedziliśmy chłopca o imieniu Dotisa. Ma 16 lat i od kilku lat jest sparaliżowany, po infekcji ugryzieniu przez psa. Może tylko poruszać głową. Jest sierotą i opiekuje się nim jego ciotka. Do drogi, gdzie mógłby dojechać samochód jest ponad kilometr. Dotisa pięknie rysuje trzymając kredkę, czy pisak w ustach. Ma kilka zeszytów swoich rysunków. Przywitał nas uśmiechnięty, na swoim nędznym krzesełku, przy chwiejącym się niewielkim stoliku, w pomieszczeniu może 2 metry na 1,5 z otwartymi drzwiami służącymi zarazem jako okno. Czas modlitwy (ojciec Bartłomiej zawsze kończy wizytę w rodzinach modlitwą) był niesamowicie wzruszający. Na razie trwają różne procedury, ale jest nadzieja, ze Dotisa trafi do specjalistycznego ośrodka, gdzie będzie miał lepsze warunki i będzie mógł rozwijać swoje talenty. W kaplicy odleglej o godzinę marszu od misji czekała na nas cała grupa dzieci (nie mówiąc o tych, które towarzyszyły nam przez cala drogę!), która owacyjnie powitała ojca Bartłomieja (my byłyśmy „tylko „dodatkiem), a ten z kolei nie pozostał im dłużny i zaczął z nimi śpiewać rwandyjskie piosenki, oczywiście z ruchami i bieganiem! Zakończenie było jak zwykle, przez modlitwę i błogosławieństwo, a potem trzeba było brać nogi za pas, bo Muhabura pokryła się groźnymi chmurami i deszcz był tuż tuż!

Powrót do domu odbywał się najpierw w ulewnym deszczu, przechodzącym w lekką mżawkę a potem pokazało się nam słonce, które zdążyło zajść za horyzont, zanim powróciłyśmy do domu.

2016_afryka_4_12

Niedzielna Msza św. zgromadziła jak zwykle licznych wiernych, chór wspomagany przez elektryczne organy i potężne bębny animował liturgie, trwającą dwie godziny! Niestety, nasz poczatkujący kirundi (język w Burundi), który nieśmiało zaczęłyśmy sobie przyswajać, niewiele nam się tutaj przydaje, i brakuje nam naszego Mukama, tugirire ikigongue – zmiluj sie nad nam, który z takim zapałem śpiewałyśmy w Burundi. Pocieszamy się powtarzając jedyną naszą modlitwę w kinyaruanda (język używany w Rwandzie): „Yezu, ndkwizera” – „Jezu, ufam Tobie”, bo na dłuższą naukę nie mamy już czasu!

Miałyśmy także przygodę na spotkaniu z ks. Biskupem Philippe z Butare, (diecezja zachowała swoją dawną nazwę). Ponieważ w kurii były remonty, widziałyśmy, ze wszystkie sale są puste i czekają na uporządkowanie, nie ma sekretarki w biurze, gdzie zawsze była, szłyśmy korytarzem, zastanawiając się do kogo się zwrócić o pomoc. Wtedy jedna ze sprzątających pań dala nam znak, że to ostatnie drzwi, na wprost, ze tam mamy wejść. Myśląc, że to kolejny korytarz, wchodzimy bez pukania i widzimy, że ks. Biskup już jest, bo to właśnie jego biuro !!! Na szczęście, ks. Biskup na nas czekał i wcale go nie zaskoczyłyśmy!

Bardzo miło było także odwiedzić naszych ojców w Butare. Historie opowiadane przez najstarszych misjonarzy (jest tutaj o. Kamil Ratajczak, o. Józef Trybała i o. Maciej Jaworski) są tak pasjonujące, ze można by ich słuchać bez końca!

Wielkim wydarzeniem była dla nas pielgrzymka do sanktuarium maryjnego w Kibeho, jedynego uznanego miejsca objawień w całej Afryce, a objawienia te miały miejsce w latach 1982-1989. W sam dzień Niepokalanego Poczęcia i na zakończenie ostatniej już wizytacji w Afryce, wybrałyśmy się wszystkie razem do Matki Słowa, bo pod takim imieniem Maryja się objawiła w Kibeho. Od Butare jest jeszcze około godziny drogi na południowy zachód, oczywiście droga bez asfaltu, za to mnóstwo mostków i wybojów! Kiedy próbowałyśmy śpiewać w czasie drogi, ta oryginalna nawierzchnia powodowała takie modulacje i drgania głosów, że trudno było powstrzymać się od śmiechu! Zanim dotarłyśmy do Matki Bożej, pojechałyśmy do sanktuarium Miłosierdzia Bożego, położonego w pobliżu Kibeho i prowadzonego przez Księży Marianów. Sanktuarium jest w rozbudowie, ale całość prezentuje się bardzo doniośle, łącznie z wielką figura Pana Jezusa Miłosiernego wykonaną z brązu, ofiarowaną przez dobroczyńcę ze Stanów Zjednoczonych, który opłacił jej podróż i montaż!

2016_afryka_4_12

Do Matki Bożej dotarłyśmy na Msze św. na godz. 11. Kościół był wypełniony pielgrzymami z różnych krajów (najczęściej sąsiadujących, jak Uganda, Kongo, ale tym razem i z Polski!). Chór młodzieżowy (około 100 osób!) i grupa tańcząca (około 30 dziewczynek) dodawały uroczystego charakteru pięknej celebracji. Dla nas była to wyjątkowa okazja by właśnie w tym dniu oddać się Maryi, prosząc Ją, jak sama zachęcała w tym miejscu, o dar czystego serca. Wśród celebrujących był także ks. Zdzisław, pallotyn, który po Mszy św. zapoznał nas z Nathalie, jedna z trzech widzących Maryję. Pomimo, że Nathalie jest bardzo skromna i unika popularności, nie zabrakło krótkiej wymiany zdań i wspólnego zdjęcia, ku naszej radości. Potem mogłyśmy skorzystać z prawdziwie polskiej gościnności pallotynów, co, zważywszy ze pora była obiadowa, na dworze upal a nasze kanapki czekały cierpliwie w rozgrzanym samochodzie, zostało szczególnie docenione i przyjęte z głęboką wdzięcznością!

2016_afryka_4_12

W drodze powrotnej odwiedziłyśmy bezhabitowe siostry Służki, z Mariówki, które pracują w miejscowości Karama, gdzie miedzy innymi prowadzą przedszkole. Siostry uroczyście obchodziły swoje główne święto patronalne i z tej okazji przyjechały też ich siostry z sąsiednich krajów, więc gromadka była dosyć liczna i spotkanie bardzo siostrzane, tym bardziej że nasze zgromadzenia chętnie i od dawna łączą przyjacielskie więzi.

Dzisiaj, w sobotę 10 grudnia 2016 r., ostatni dzień przed wyjazdem. Jutro wyjeżdżamy do Kigali, by nocnym samolotem wylecieć do Europy. Oczywiście, że nasz pobyt tutaj, to o wiele, wiele więcej, niż tych kilka zapisanych stronic, nawet jeżeli czasem wydawały się Wam trochę przydługawe. Z całego serca dziękujemy za otoczenie nas modlitwą w czasie całego naszego pobytu, który dla każdej z nas był czasem łaski i szczególnej obecności Pana Boga. Wracamy całe i zdrowe na ciele i na duszy, z tą nutką tęsknoty, bo afrykańska ziemia, a przede wszystkim jej mieszkańcy, mają w sobie coś, do czego chciałoby się jeszcze powrócić. Amahoro!

Zobacz cały album zdjęć z Afryki: https://google/photos/

Oprac. s. Juliusza Świerkosz CSCIJ

Posted in Aktualności, Dom Generalny, Misje, Relacje and tagged , , .